sobota, 20 sierpnia 2011

Zeglarski tydzien.

Mial byc weekend na Nabben. A z weekendu zrobil sie tydzien pod zaglami. Cudowny tydzien, obfitujacy w dobry humor, calkiem dobra pogode, przyjazne wiatry, dobre jedzonko i duzo, duzo czasu spedzonego z dziewczynkami, bez telewizji, komputerow, internetu.
A bylo tak. Co roku pod koniec sierpnia nasz klub zeglarski spotyka sie na wyspie na przyjaciu rakowym. W zwiazku ze na nasz wspolny tygodniowy urlop zapowiadano zla pogode zapakowalismy tylko najpotrzebniejsze rzeczy na przezycie weekendu na wyspie.Wyplywamy z portu w sobotnie dopoludnie. Wiatr sprzyja, na akwenie czuc rewalizacje, kto pierwszy na Nabben- ten ma szanse na lepsze miejsce.






Doplywamy w dobrym momencie, akurat zwalnia sie miejsce po "lepszej" stronie pomostu. Witaja nas znajomi zeglarze oraz rodzina labedzi.


Nie mamy za duzo czasu. Na szczescie przygotowanie przyjacia rakowego nie nalezy do pracochlonnych. Raki i krewetki rozmrozily sie na czas, jeszcze tylko pokroic swieza bagietke,sery, przygotowac sos aioli,i koniecznie papierowe talerzyki i duzo serwetek i zaczynamy swietowac.




Slonce swieci w najlepsze, zeglarze coraz glosniejsi, jest gitara, mandolina, harmonia- przyspiewki slychac zapewne jeszcze daleko, daleko od Nabben. A nasze najedzone dzieci postanawiaja sie wykapac. Julka w wodzie jest dosc trudnym modelem do sfotografowania gdyz wieksza czesc czasu spedza pod woda, Bianca zas jest tak pochlonieta woda, ze zapomina sie chowac przed moim obiektywem.




Niedzielny poranek, pogoda sie pogorszyla, wiekszosc zaglowek powraca do portow macierzystych zaraz po sniadaniu. My postanawiamy pozostac do poniedzialku.



Jak pada idziemy do domku klubowego. Gramy w gry planszowe, malujemy, palimy w kominku. Jak przestaje spacerujemy po wyspie, szpiegujemy trzy owce, ktore mieszkaja podczas miesciecy letnich na Nabben, szukamy sladow sarny, ktora ponoc zamieszkuje wyspe, zbiaramy kamienie, budujemy zamki z piask. Duzo czasu spedzamy w saunie oraz podziwiajac widoki. A najchetniej....wedkujemy.






We wtorek budzi nas sloneczko. Postanawiamy nie wracac do domu, ale musimy uzupelnic zapasy zywnosciowe, pozbyc sie smieci oraz zatankowac wode pitna. Plyniemy do naszego portu, gdzie wsiadamy w samochod robimy zakupy, idziemy do restauracji na obiad i ruszamy w droge powrotna na wyspe. Wiatr rewelacyjny. To bylo jedno zlepszych zeglowac w tym sezonie.
Czwartkowy poranek. Postanawiamy pozeglowac do Kristinehamn (port Krystyny) miasto polozone zaledwie 60 km od nas, ale droga woda czeka nas ponad 4 godzinne zeglowanie.Tu dopiero widac bezmiar jeziora Venerskiego.


Kristinehamn okazalo sie urokliwym miasteczkiem, z piekna starowka. Idziemy na obiad, robimy male zakupy, tankujemy disel, wieczorem gramy w mini golfa. Julka pozbywa sie zas nastepnego zeba.

Piatkowy poranek. Wstajemy wczesniej, wiemy ze prognozy pogodowe sa nienajlepsze. Niestey tym razem sie sprawdzily.Po okolo godzinie zeglowania, wiatr przestaje wiac, a zaczyna padac deszcz. Schodzimy do kabiny Tommy prowadzi. Julka towarzyszy mu przez pewnien czas ale w koncu wybiara cieplutka kabine.




Praca silnika plus fale robia swoje, Julka zle sie czuje.Teskni za Nabben. W koncu udaje jej sie zasnac.

W strugach deszczu cumujemy na wyspie. Za godzine rozpeta sie prawdziwy sztorm. Mokro wszedzie, wiart wieje zlowieszczo, mam wrazenie ze tak bedzie wygladal koniec swiata. W domku klubowym rozpalamy kominek, suszymy mokre ubrania. A na wyspe zjezdzaja wielkie luksusowe jachty, ktorym niestarszne sa takie wybryki pogodowe.
Dzisiejszy poranek budzi nas slonecznie. Ostanie sniadanie na wyspie, ostatnia kapiel, lunch i czas pozaglowac do domu.