czwartek, 10 lutego 2011

Sniezynki

Pani Zima, zauwazyla kilka dni temu, ze nasz snieg nie najlepiej wyglda. Przybrudzil sie w niektorych miejscach, a gdzieniegdzie ukazal sie nawet rabek trawnika. A na taki stan rzeczy Pani Zima nie moze przeciez pozwolic. Najpierw Pani Zima lekko przypruszyla, zakrywajac najgorsze brudy,a sloneczku rozkazala swiecic, co by ludziska za bardzo nie narzekali. Plan sie powiodl, bylo przepieknie. Niestety dzis w nocy pani Zima zmienila zdanie. Z lekiego podmuchu sniegu zamienila sie w nawalnice, ktora trwa nieprzerwanie kilkanasie juz godzin.
O jezdzie samochodem moglam dzis zapomniec, dopiero po poludnu sasiad traktorem odsniezyl nam garaz, a nasza dzielnica wyjatkowo zostala dzis pominieta w planach odsniezania. Dopier przed chwila przyjechaly do nas odsniezarki. Caly dzien nerwowo wydzwanialam do Tomka, ktory mial dzis do przejechania 650km. Do domu dotarl kolo 19.00.Beznadziejne warunki pogodowe towarzyszyly mu podczas calej trasy.
A teraz moje sniezynki, ktore nie musza sie martwic odsniezaniem. Dla nich swiezy snieg to raj! ( Julka bardzo sie martwi, ze w Szczecinie nie ma juz sniegu- uwaza ze macie bardzo nudno!)







środa, 9 lutego 2011

Przemoc w rodzinie.

Od kilku dni stosujemy w domu przemoc fizyczna! Brzmi okropnie, prawda? Ale coz mam zrobic?
Bianca ma streptocoki w gardle i konieczny byl antybiotyk. Mila pani doktor przepisala lek w postaci plynnej o smaku owocowym. Pedagogicznie przygotowalam Biance na wziecie antybiotyku, moj pedagogizm na nic sie nie przydal. Ja trzymalam, Tommy wstrzykiwal lekarstwo do buzi. Krzyk, wszask, kopanie, wyrywanie sie- jednym slowem koszmar. I tak od sobotniego wieczoru. Trzy razy dziennie przezywamy koszmar antybiotykowy.Nic nie pomaga, Bianca za zadne skarby swiata nie chce polubownie polknac lekarstwa. Jest ulubiona czekoladka, ulubiony jogurt, sama wybiara narzedzie zbrodni- rozwy kieliszek, ozdobna lyzeczka, strzykawka- na prawde brak mi pomyslu jak bezbolesnie dziecku zaplikowac to swinstwo. A przed nami jeszcze 6 dni horroru!
Od poniedzialkowego wieczoru mecze sie sama, juz nie moge sie doczekac jutrzejszego wieczoru, kiedy wroci Tommy. Najgorsze, ze pomimo wrzasku na cala dzielnicie i tak nie mam pewnosci ze choc pol dawki trafia we wlasciwe miejsce. Antybiotyk jest we wlosach, na naszych ubraniach, podlodze. Co wieczor Bianca laduje w wannie, gdyz jej wlosy przypominaja sztywne druty.
Chyba mnie "cos, ktos" skaral za moje wczesniejsze poglady. Zawsze bylam wyznawczynia pogladu, ze dziocko MA wziasc lekarstwo, i zawsze to rodziocow wina, ze im sie nie udaje. Z Julka bylo prosto. Walczyla dwa razy, a potem brala juz sama- upominajac sie o ulubione lakocie. Ale jeszcze wtedy nie znalam mojej mlodszej corki!

wtorek, 8 lutego 2011

Zaleglosci.

Znow zadniedbalam bardzo mojego bloga. No coz, ciezko byc dobra matka, zona, pracownikiem, sprzataczka, kucharka, praczka oraz blogowiczka. Podziwiam wszystkich, ktorym to sie udaje!
Co u nas? Choruje nam sie ostatnio, nie powinnam co prawda narzekac bo ostatnio chorowalismy rok temu, ale moze wlasnie z tego powodu, ze odwyklismy, ciezko przestawic mi zycie na chorobowy rytm. Ale zaczynamy powoli wychodzic na prosta, jeszcze do konca tygodnia dziewczynki zostana w domu, tak dla pewnosci aby wszystkie bakcyle zostaly usmiercone.
Poprzedni tydzien, jak czesc Was wie z "inowego bloga" spedzilam na szkoleniu. Przez tydzien robilam to co kocham w mojej pracy najbardziej, zglebianiu duszy osoby autystycznej, szukania klucza do mozliwosci zycia pelnia zycia przez osoby uposledzone. Bylo rewelacyjnie,nauczylam sie bardzo duzo, pod katem zawodowym tydzien byl cudowny. Gorzej bylo z zyciem prywatnym.Tommy caly tydzien byl w Wiedniu, dziewczynki jak na zlosc losu zaczely chorowac, nie mogly byc w przedszkolu, dziadki mieli z nimi pelne rece roboty, ja wracalam poznymi wieczorami, wpadalam do nich na chwilke, a potem jechalam do domu aby sie wyspac przed nastepnym dniem. Do tego dochodzily jeszcze codzienne dojazdy- uwielbiam jezdzic samochodem, ale nie jestem przyzwyczajona do przejezdzania codziennie 70 kilometrowej trasy w porannych i nocnych ciemnosciach. Dwie godzinny dziennie wyciete z zyciorysu.
Teraz wiec dochodzimy do siebie po zeszlym tygodniu, podobnie jak biedna babcia Ina, ktora zarazki dziewczynek rozlozyly na dobrych kilka dni.
Na koniec fotki z dzisiejszego dnia, w koncu wyciagnelam aparat, ktory juz pokryl kurz:)


A to ja w troszke nowym wydaniu